Lubliniec - Ocalić od zapomnienia

Roznosiciel mleka

Roznosiciel mleka

Autor: Piotr Serafin

To zadziwiające, że często nie pamiętamy, co jedliśmy wczoraj na obiad, a doskonale wyświetlają się w naszej wyobraźni jakieś pojedyncze obrazy z dzieciństwa. Myślę, że jest to związane z jakimiś emocjami, które nam wtedy towarzyszyły. Czasem były negatywne, ale upływający czas spowodował, że dzisiaj myśląc o nich, w duchu się uśmiechamy. Tak też jest u mnie w przypadku roznosicieli mleka. To zawód, który jak każda profesja powstał w odpowiedzi na zapotrzebowanie innych ludzi na usługi, towary lub po prostu wygodę. Trudno dokładnie określić czas, w którym pojawili się pierwsi roznosiciele mleka, ale na pewno szczyt popularności tej usługi przypadł na lata 70 i 80 XX wieku.

I tutaj słowo wyjaśnienia dla naszych młodszych czytelników. W tym czasie PRL-owskie władze państwa przychylnym okiem patrzyły na popularyzowanie picia mleka, w obliczu niedoborów białka w diecie społeczeństwa polskiego, spowodowane niewystarczającymi dostawami mięsa. Pomysł był bardzo prosty. Każdy, kto codziennie chciał mieć dostarczone świeżutkie mleko pod drzwi swojego mieszkania albo domu, w bardzo prosty sposób mógł sobie taką usługę zamówić w najbliższym sklepie spożywczym.

Tam też uiszczał opłatę na cały miesiąc z góry, w zależności od ilości zamówionych butelek (można było zamawiać więcej niż jedną butelkę na dzień). Jedyne, o czym klient musiał pamiętać, to codzienne wystawienie pustych i umytych butelek przed drzwi wejściowe, bo jak zapomniał..., ale o tym później. Lista z nazwiskiem i adresem, pod które miało być dostarczone mleko, trafiała do mleczarni oraz do osób bezpośrednio zajmujących się roznoszeniem mleka. Po jakimś czasie ci ostatni mieli już taką listę w głowie i doskonale pamiętali komu, kiedy i ile butelek zostawić. Czasem osoby roznoszące mleko, dodatkowo dostawały jakieś drobne za swoją usługę od zadowolonych klientów.

W wielu punktach miasta, wyznaczone były miejsca składowania skrzynek z butelkami. Najczęściej skrzynki stały pod gołym niebem na jakimś małym skrawku ziemi niczyjej, często w pobliżu skrzyżowania ulic, a dodatkowym znakiem rozpoznawczym była systematycznie rosnąca warstwa stłuczki w tym miejscu, której chyba nikt nigdy nie sprzątał. I w tym miejscu zaczyna się moja mała prywatna trauma z dzieciństwa:) Taki punkt między innymi znajdował się około 30 metrów w linii prostej od mojego okna, które w miesiącach letnich stale było otwarte. Najpierw pewnie koło 4 rano podjeżdżał samochód ciężarowy z Mleczarni, z którego konwojenci wyładowywali pełne skrzynki, od razu zabierając też zgromadzone puste butelki z poprzedniego dnia.

Pracy mieli zapewne dużo, więc wszystko trwało dosyć krótko, ale intensywnie. Hałas powodowało szuranie plastikowych skrzynek (wcześniej także z metalowych drutów), brzdęk butelek, a czasami dźwięk rozbitego szkła, stąd rosnąca warstwa stłuczki. Potem następowała błoga cisza, ale trwało to krótko. Na miejscu koło 5 rano, a niekiedy wcześniej, zjawiali się już ci „właściwi” roznosiciele mleka. Czasem, szczególnie w wakacje mieli także swoich pomocników. Tutaj znowu mały harmider: rozmowy i hałas podczas ładowania pełnych skrzynek na dwukołowy wózek o solidnej, metalowej konstrukcji.

Później jadąc wyznaczoną ulicą, stopniowo wymieniali puste butelki na pełne. Problem zaczynał się, gdy ktoś zapomniał o wystawieniu pustego opakowania. Bywało różnie, ale czasem roznosiciel, który musiał się rozliczyć z butelek, tak po prostu używał dzwonka i koło 5 rano budził z tego powodu całe domostwo. Świeże niepasteryzowane, a jedynie przefiltrowane i schłodzone mleko znajdowało się w szklanych litrowych butelkach, od góry zamykanych kapslem z aluminiowej folii. Kolor kapsla miał znaczenie: srebrny to zwykłe mleko, a złoty mleko pełnotłuste. Dzisiaj tylko koneserzy znają smak takiego prawdziwego mleka. Dodatkowo odstawione w ciepłe miejsce, po kilku dniach kwaśniało, a jego smaku nie przebije żadna współczesna mleczarnia oferująca jakieś substytuty takiego porządnego kwaśnego mleka z tamtego czasu. Była to również ekologia z prawdziwego zdarzenia w najuczciwszej postaci: szklane butelki były wielokrotnego użytku, aluminium z kapsli można było zanieść do szkoły, albo na siłę sprzedać w skupie. Kapsle można było także wykorzystać do wykonania prostej zabawki.

Potrzebny był jedynie aluminiowy kapsel, mała kulka z łożyska, puste pudełko po zapałkach, ołówek i nożyczki. Po szczegóły zapraszam na koniec artykułu, w którym znajduje się link do filmu instruktażowego. Proszę koniecznie oglądać z włączonym dźwiękiem, a dodatkowo usłyszą państwo ścieżkę dźwiękową z mojego ulubionego filmu z dzieciństwa.

Taki system handlu mlekiem miał też swoje wady. Czasem zimą mleko zdążyło zamarznąć, rozrywając butelkę, czasem zdarzały się kradzieże. Były również przypadki wypicia mleka przez zmęczonych, spragnionych biesiadników, wracających nad ranem do domu z jakiejś zakrapianej imprezy. Niektórzy jednak uczciwie po wypiciu zawartości, honorowo zostawiali w butelce pieniądze. 

Jak zrobić mini zabawkę z czasów PRL? Autor filmu TheGustav66 pokazuje i objaśnia:
 
Takie to były czasy ani lepsze, ani gorsze, na pewno mniej kolorowe. Po prostu inne.